W „Gazecie Prawnej” ukazał się ciekawy artykuł mówiący wiele o kondycji Wojska Polskiego, ale cytujemy go obficie z innego powodu. Kondycja WP zależy przecież w dużej mierze od sytuacji w polskim przemyśle zbrojeniowym, jego wizerunku społecznym i obliczu technicznym . Artykuł obnaża zwłaszcza nieporadność instytucji nadzorujących PPO w zakresie budowy medialnego oblicza „zbrojeniówki
Awantury medialne wokół ćwiczeń zima-20 i karabinku Grot pokazują brak umiejętności zarządzania kryzysem w wojsku polskim. Ale to odbicie znacznie poważniejszych problemów trawiących armię
Kompromitacja! Polski generał przegrał wojnę w cztery dni! Wojska wroga okrążyły Warszawę”. To tytuł tekstu, który można przeczytać na internetowej stronie „Super Expressu”. Jest to nawiązanie do niedawno zakończonych ćwiczeń sztabowych Zima-20, o których informowali prezydent Andrzej Duda i minister obrony Mariusz Błaszczak. Konferencja była lakoniczna, a jej główny przekaz taki, że ćwiczenia się odbyły. Pod tekstem na SE.pl nikt nie jest podpisany. Dwa dni przed tą publikacją wywiadu „Super Expressowi” udzielił minister Błaszczak. Nie była to rozmowa, w której polityk jest dociskany, bo szef MON starannie dobiera media, z którymi rozmawia. Skąd więc nagle taki atak na resort, a dokładniej na szefa sztabu gen. Rajmunda Andrzejczaka?
Gdyby ktoś lubił teorie spiskowe, to mógłby zrekonstruować taki przebieg wydarzeń: w mediach, najpierw w Interii, zaczęły pojawiać się przecieki, że w ćwiczeniach Rosjanie rozbili nas w cztery dni. I to mimo tego, że scenariusze walk uwzględniały użycie sprzętu, który niedawno zakontraktowaliśmy, lecz którego przez długie lata mieć jeszcze nie będziemy, np. samolotów F-35. Wśród najbliższych pracowników ministra Błaszczaka przecieki o takim wydźwięku są postrzegane jako zagrożenie wizerunkowe. Tak więc odpala się wrzutkę i z szefa sztabu, z którym ministrowi zdecydowanie nie po drodze, robi się kozła ofiarnego.
Idąc dalej tym tropem, warto zwrócić uwagę na kilka spraw. Dlaczego w imię politycznych rozgrywek dezawuuje się szefa sztabu Wojska Polskiego? To działanie co najmniej niodpowiedzialne, bo podkopuje morale żołnierzy, więc w pewnym sensie osłabia zdolności do obrony granic państwa. Zaś fakt że obrona Polski w ćwiczeniu była tak krótka, nie jest niczym nowym. O tym, że Rosjanie mogą zająć Warszawę w kilka dni, mówił tuż po rosyjskiej agresji na Krym w 2014 r. gen. Waldemar Skrzypczak – i już wtedy słowa te odbiły się szerokim echem. Takie wyniki w grach i ćwiczeniach sztabowych wychodziły zresztą wielokrotnie. I chwała gen. Andrzejczakowi za to, że nie malował trawy na zielono. Bądźmy szczerzy: porównywanie potencjału armii polskiej oraz rosyjskiej to jak porównanie sił mrówki i słonia. I żadne wielkie narracje o historycznych sukcesach i cudach tego nie zmienią. Zmienić może za to żmudna, właśnie mrówcza, praca u podstaw – nabywanie podstawowego sprzętu i ćwiczenia. Dużo ćwiczeń. Ale to nie pozwala na zbijanie kapitału politycznego.
Zaskakiwać może to, że nic w tej materii nie zmieniamy. I to, że w symulacjach nadal szybko przegrywamy, choć wydajemy miliardy na nowoczesny sprzęt. To każe zadać pytanie o sens tych wydatków. Wynik ćwiczeń Zima-20 wydaje się mówić, że zamiast w F-35 warto zainwestować w większą liczbę pocisków przeciwpancernych czy artylerii dalekiego zasięgu. Ale te zakupy są znacznie mniej spektakularne. Te ćwiczenia stawiają pod znakiem zapytania także sens utworzenia Wojsk Obrony Terytorialnej. Bo jak widać po efektach symulacji, są one pomocne w walce z pandemią, ale już nie z przeciwnikiem ze Wschodu. Oczywiście każde ćwiczenia zależą od przyjętego scenariusza. Ale jeśli wynik od lat jest ten sam, to warto wreszcie wyciągnąć wnioski. I cieszyć się z tego, że jesteśmy częścią NATO.
Poza wojną na najwyższych szczeblach, kontrowersyjnymi zakupami sprzętu i wątpliwościami co do wartości dodanej do zdolności obrony kraju wytworzonej przez WOT, ten artykuł i ćwiczenia pokazują też to, że w strukturach obronnych nie istnieje żadna komórka odpowiedzialna za komunikację strategiczną. Plany zbudowania takiego oddziału z prawdziwego zdarzenia w sztabie nie zostały wcielone w życie. Jedyne, co przedstawiciele MON i sztabu teraz mówią, to że ćwiczenia są niejawne. A jeśli nie ma oficjalnej narracji, to bardzo łatwo jest narzucić dowolną interpretację jakiegokolwiek zdarzenia.
Nieco inaczej – choć z równie fatalnym skutkiem – wojskowi rozgrywają wojnę medialną o karabinki Grot produkowane w Radomiu. „Szokujący raport o karabinku Grot. Jest tak zły, że zagraża żołnierzom” – to tytuł materiału, który pojawił się na portalu Onet. Dowiadujemy się z niego, że broń ma liczne wady konstrukcyjne. I trudno z tym polemizować. Konstrukcja Grota jest młoda, sprzęt cierpi na „choroby wieku dziecięcego”. Testy, na których oparto „raport”, przeprowadził Paweł Moszner, który w latach 90. był przez kilka lat w jednostce GROM. Problem w tym, że odbyły się one na dwóch egzemplarzach karabinu w wersji prototypowej wyprodukowanych w 2017 r. Ale tego z materiału Onetu już się nie dowiemy. Część wad została już przez producenta wyeliminowana. I dziś Grot to sprzęt klasy średniej, który dla jednostek specjalnych się nie nadaje, ale po dopracowaniu „będzie robił robotę” w normalnych jednostkach.
W tym wypadku do obrony karabinku przystąpił w Polskim Radiu minister Błaszczak, który oskarżył autorów Edytę Żemłę i Marcina Wyrwała o lobbowanie na rzecz obcego przemysłu i torpedowanie szans Grota w przetargu na Ukrainie. Ta wypowiedź nie tylko nie ma sensu, ale też pokazuje bezradność szefa MON – bo Grot nie jest oferowany naszym sąsiadom. Inną medialną linię obrony przedstawił rzecznik Wojsk Obrony Terytorialnej, który w oficjalnym komunikacie oprócz przytoczenia faktów, postawił własne „tezy”. To też nie jest profesjonalne. Z kolei Fabryka Broni wytacza autorom cywilny proces.
Oczywiście zakup grotów nie jest wolny od grzechów. Zrobiono to „na skróty”, ale to efekt niewydolnego systemu zakupów sprzętu dla wojska, którego od lat nikt nie potrafi, czy też może nie chce zmienić. Ale medialnie groty można było obronić skuteczniej, po prostu pokazując ich jakość i niedociągnięcia testów. Nie stało się tak, bo nie istnieje w szeroko rozumianym obszarze obronności coś takiego jak komunikacja strategiczna. Bez niej wojsko, i nasze państwo, będzie przegrywać kolejne wojny w mediach.
Czy to ma szansę się zmienić? Nic na to nie wskazuje. Minister obrony zajmuje się głównie dbaniem o wizerunek, m.in. poprzez budowę dróg we własnym okręgu wyborczym. Szef sztabu jest cały czas marginalizowany – zresztą kończy w czerwcu kadencję, a szanse na drugą ma niewielkie. Z kolei głos zwierzchnika Sił Zbrojnych, prezydenta RP, jest bardziej słyszalny, gdy mowa o (nie)zamykaniu stoków narciarskich niż o zdolnościach Wojska Polskiego. Aż strach pomyśleć, co się zdarzy, jeśli do ataku propagandowo-informacyjnego przystąpią prawdziwi fachowcy zza wschodniej granicy. Wówczas nasze codzienne polskie piekiełko obrzucania się kalumniami może wydać się niewinnymi igraszkami