W polskim przemyśle zbrojeniowym nie brakuje produktów, zakupem których mogłyby być zainteresowane inne państwa Unii Europejskiej. Problem w tym, że wykorzystanie mocy naszych zakładów jest bliskie poziomów maksymalnych, a nasza zbrojeniówka na gwałt potrzebuje dokapitalizowani
- Unia Europejska szuka sposobów na poprawę własnych zdolności obronnych wobec współczesnych zagrożeń.
- Zdolności obronne państwa są funkcją stanu jego gospodarki. Nie ma dobrze funkcjonującej armii bez silnej gospodarki.
- Polski przemysł obronny pracuje na granicy swoich mocy. Potrzebuje dokapitalizowania do 14 mld zł.
- Gospodarcze interesy każą Polsce zwracać uwagę, czy będziemy partnerem, czy petentem budowy europejskiej zbrojeniówki oraz unijnych zakupów.
W sytuacji rosnącego zagrożenia ze strony Rosji i możliwości zwycięstwa w tegorocznych wyborach prezydenckich w USA Donalda Trumpa, który grozi, że nie wesprze Europy i twierdzi, że NATO jest martwe, a on Sojusz opuści, Unia Europejska szuka sposobów na poprawę własnych zdolności obronnych wobec współczesnych zagrożeń.
Kandydatka Europejskiej Partii Ludowej na przewodniczącą Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen na tegorocznym Europejskim Kongresie Gospodarczym w Katowicach mówiła o niezbędnym turbodoładowaniu zdolności produkcyjnych europejskiego przemysłu obronnego w ciągu najbliższych pięciu lat. Rosja przestawia bowiem całą swoją gospodarkę na tryb wojenny. W tej sytuacji pozostaje jedno wyjście: znacząco zwiększyć potencjał produkcji broni i amunicji w Europie.
Komisja Europejska i wysoki przedstawiciel zaprezentowali 5 marca 2024 r. pierwszą w historii europejską strategię przemysłu obronnego na szczeblu UE, w której znalazł się ambitny zestaw nowych działań wspierających konkurencyjność i gotowość przemysłu obronnego.
Zakreślono też w niej ramy środków mających na celu zapewnienie terminowej dostępności i dostaw produktów obronnych. Do tego miałoby dojść dopuszczenie finansowania zakupów broni z Europejskiego Banku Inwestycyjnego.Państwa członkowskie powinny dążyć w tej kwestii do zamawiania co najmniej 40 proc. sprzętu obronnego z krajów wspólnoty do 2030 r. Proponuje też poczynienie stałych postępów w zamówieniach, tak by co najmniej 50 proc. budżetu w dziedzinie obronności było lokowane w UE do 2035 r.
Mamy wiele produktów zbrojeniowych, którymi mogą się zainteresować europejscy sojusznicy
Polska dotąd niechętnie wchodziła we wspólne unijne inicjatywy obronne. Czy teraz to się zmieni? I najważniejsze pytanie: czy udział Polski w tych przedsięwzięciach będzie korzystny dla naszego przemysłu, pozwoli na wzmocnienie mocy produkcyjnej i rozwój technologiczny polskiej zbrojeniówki?
Pierwszym sygnałem, że nasz rząd chce zacieśnić współpracę z UE w dziedzinie obronności, była deklaracja, że Polska przystąpi do Europejskiej Inicjatywy Tarczy Powietrznej. Przy okazji okazało się, że polaryzacja stanowisk co do takich działań bynajmniej nie znikła i nie dotyczy tylko polityków.
Generałowie, dziś poza służbą, uważają, że włączanie się Polski w europejskie inicjatywy zbrojeniowe ma sens. Pod warunkiem, że krajowy przemysł będzie miał z tego wymierne korzyści.
– Europejska tarcza powietrzna, jeśli będzie spójna z naszym narodowym systemem, będzie dla nas wartością dodaną, ale nie może opóźniać autonomicznej jego budowy w kraju – uważa gen. Leon Komornicki, były zastępca szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego.
Każde przedsięwzięcie, które wzmocni obronę powietrzną naszego kraju, jest jak najbardziej pożądane i właściwe – podobnego zdania jest gen. Mieczysław Bieniek, były zastępca dowódcy strategicznego NATO.
– Polska może tylko zyskać, będąc członkiem Europejskiej Inicjatywy Tarczy Powietrznej. Nie jest ona konkurencją dla naszych systemów, a może być ich uzupełnieniem. Na dodatek samo przystąpienie do inicjatywy European Sky Shield nic nas nie kosztuje – twierdzi gen. Bieniek.
– Odrzucanie z góry uczestnictwa w jakiejkolwiek tego typu inicjatywie byłoby niekorzystne z punktu widzenia bezpieczeństwa Polski – uważa Władysław Kosiniak-Kamysz, wicepremier i szef Ministerstwa Obrony Narodowej.
Jak podkreśla, udział w tym projekcie daje możliwość skonsolidowanego zakupu części uzbrojenia po korzystniejszych cenach i wzmacniania interoperacyjności systemów użytkowanych przez sojuszników.
Mamy przecież bardzo dobre systemy radarowe, jak Sajna, Bystra, P-18PL czy Pasywny System Lokalizacji, opracowany przez firmę PIT-Radwar, czyli pasywny radar, który nie emituje żadnych sygnałów, przez co jego wykrycie jest bardzo trudne.
Do tego może wykrywać zwykłe cele powietrzne, ale również samoloty stealth. Mamy też bardzo dobrą broń jak przenośne przeciwlotnicze wyrzutnie rakietowe bardzo krótkiego zasięgu Piorun. To wszystko mogłyby się znaleźć w europejskim programie.
Przemysł zbrojeniowy wymaga szybkich inwestycji, aby mógł zwiększyć produkcję
To prawda, ale czy mamy taką pewność? Niemcy z Francuzami przez 7 lat dogadywali się co do parametrów i kompetencji budowy tzw. europejskiego czołgu przeszłości Main Ground Combat System (MGCS), zanim podpisali wspólną deklarację, co kto będzie budował. Sojusze sojuszami, ale wszystkie kraje dbają przede wszystkim o swoje gospodarki. Te najsilniejsze, jak Niemcy czy Francja, mają pod tym względem najwięcej możliwości.
Francja od dawna, a w ostatnim czasie widać to bardzo wyraźnie, dąży do strategicznej autonomii. Jak podkreślają analitycy, to głównie suwerenność i samowystarczalność militarna, dyplomatyczna oraz gospodarcza. A to oznacza m.in. posiadanie silnej zbrojeniówki oraz protekcjonizm w gospodarce.
Gospodarcze interesy każą Paryżowi silnie promować ideę budowy europejskiej zbrojeniówki oraz unijnych zakupów, aby np. Polacy, zamiast w USA czy Korei, kupowali w Europie. Według specjalistów „kupuj europejskie” ma znaczyć „kupuj francuskie”.
Francja nie jest już globalnym mocarstwem. Bez Europy nadal będzie tracić na znaczeniu. Europa bez Francji też byłaby słabsza. Chociażby o możliwą ofertę rozciągnięcia francuskiego parasola nuklearnego nad sojusznikami w naszym regionie.
Podobne aspiracje mają Niemcy, które są trzecim eksporterem broni na świecie. Bycie dla tych państw konkurentem w produkcji dla wojska to ogromne wyzwanie dla polskiego przemysłu zbrojeniowego Do tego źle zarządzany, wymęczony ciągłą karuzelą kadrową zmieniających się partyjnych nominatów. Wymaga szybkich inwestycji, aby jak najszybciej mógł zwiększyć produkcję i obniżyć koszty – twierdzi gen. Waldemar Skrzypczak, były dowódca Wojsk Lądowych.
W sprawie wydatków na obronność jest partyjny konsensus i zgoda społeczeństwa
Podczas debaty „Sektor i potencjał obronny”, która odbyła się podczas XVI Europejskiego Kongresu Gospodarczego w Katowicach, gen. bryg. Artur Kuptel, szef Agencji Uzbrojenia, przyznał, że krajowy przemysł obronny pracuje na granicy swoich mocy i potrzebuje dużego dokapitalizowania do kwoty 14 mld zł.
Jeżeli chodzi o zamówienia, które możemy lokować w polskim przemyśle, to wykorzystanie mocy naszych zakładów jest bliskie poziomów maksymalnych – podkreślił gen. Kuptel.
Polski przemysł obronny dochodzi do ściany. Potrzebuje 14 mld zł
Wydatki budżetowe na obronność w bieżącym roku sięgają 118 mld zł. Do tego dochodzą fundusze pozabudżetowe. Łącznie daje to 160 mld zł, czyli 4,5 PKB. Duża część z tych środków to kredyty.
Wydaje się jednak, że obecnie w sprawie wydatków na obronność jest partyjny konsensus i zgoda społeczeństwa. To trzeba wykorzystać i rozwijać rodzimy przemysł zbrojeniowy.
– W kwestii obronności optymizm jest potrzebny, musimy też jednak być realistami. Ponad 70 proc. sprzętu wojskowego kupujemy z zewnątrz, polski przemysł obronny ma ograniczone zdolności. Produkujemy 10 tys. ton trotylu w Nitro-Chemie, a nie możemy produkować amunicji – zwrócił uwagę podczas debaty gen. Mieczysław Bieniek.
– Rheinmetall potrafi od zera wybudować linię amunicyjną w Rumunii i na Litwie, dlaczego więc my nie możemy zrobić tak samo? – postawił pytanie gen. Bieniek.
Tym bardziej że – jak podkreślił – własna produkcja to także szansa biznesowa, a nasze armatohaubice Krab, wyrzutnie przeciwlotniczych pocisków Piorun czy sprzęt radarowy to potencjalne hity eksportowe.
Kupowanie sprzętu bez transferu technologii oznacza ogromne problemy w czasie wojny
Według gen. Waldemara Skrzypczaka trzeba w większym stopniu wykorzystać prywatny przemysł zbrojeniowy, bo ma o wiele większy potencjał niż ten państwowy. Podobnie uważa Marcin Idzik, członek zarządu Polskiej Grupy Zbrojeniowej.
– Dzisiaj, stojąc w obliczu zagrożenia, musimy wykorzystać doświadczenia firm prywatnych. Po to, żeby móc budować wspólny produkt – podkreślał podczas kongresowej debaty Marcin Idzik.
Nikt dziś już nie ma wątpliwości, że zdolności obronne państwa są funkcją stanu gospodarki. Nie można posiadać dobrze funkcjonującej armii, jeżeli nie ma się silnej gospodarki.
A branży zbrojeniowej nie da się zmodernizować bez dużych pieniędzy oraz zmian organizacyjnych w samych spółkach. Niektóre z nich powinny odejść od produkcji wojskowej, inne zostać połączone, a w większości podjąć próbę równoległej produkcji na rynek cywilny. Najważniejsze jest jednak zwiększanie kompetencji i możliwości technologicznych polskiej zbrojeniówki.
– Kupując jedynie sprzęt za granicą, z „półki”, nawet po okazyjnej cenie, w konsekwencji nie zbudujemy zdolności, które musi mieć nasze narodowe zaplecze gospodarcze. Bez tego nasze siły zbrojne nic nie znaczą, a więc to ważny element potencjału obronnego państwa – twierdzi gen. Komornicki.
Przypomina, że kupowanie sprzętu bez transferu technologii oznacza ogromne problemy w czasie wojny. Kto to będzie serwisował, naprawiał, bo część tego sprzętu, który jest na uzbrojeniu, w walce będzie uszkodzona lub w ogóle go nie będzie. Nie mamy umów na uzupełnienie tego sprzętu.
Rodzą się więc pytania, kto go wówczas wyprodukuje i w jakim czasie? Będziemy na nowo negocjować dostawy? Generał Komornicki uważa, że trzeba mieć zapewnioną ciągłość dostaw sprzętu i części na czas wojny.
Przede wszystkim dotyczy to amunicji, którą musimy mieć w stu procentach we wszystkich asortymentach na potrzeby krajowej produkcji. Inaczej stracimy niezależność.
Polska zbrojeniówka staje przed nie lada wyzwaniami
Jeśli gospodarka zachodnia nie przejdzie na tryb wojenny, bo niektóre kraje uznają, że nie ma takiej potrzeby, to gdzie ją kupimy? A jeśli już, to za ile? Generał odniósł się też do pomysłów wspólnych zakupy w ramach UE. Pyta: co to znaczy wspólnie?
Czyja technologia będzie w tych wspólnych produktach dominować, kto tym będzie zarządzał, kto dostarczał rakiety, serwisował i naprawiał sprzęt? Tych pytań jest więcej. Wiąże się z tym masa problemów.
– Nie można też jedynie patrzeć, że coś możemy kupić za granicą taniej niż w krajowym przemyśle, ale przede wszystkim patrzeć na potrzeby swojego przemysłu. Tanio kupiliśmy Leopardy, za symboliczne 1 euro. Ich serwisowanie i naprawa kosztowały więcej, niż byśmy kupili nowe – zwraca uwagę generał.
Dlatego nie możemy się skusić na jakąś ofertę tylko dlatego, że jest tanio. To duży błąd. Serwis sprzętu kosztuje 3 razy drożej niż sam zakup. Przypomnijmy, że Polska kupiła w 2019 r. za 414 mln dol. 20 systemów HIMARS (z 18 wyrzutniami bojowymi i dwiema ćwiczebnymi). A chcemy ich kupić jeszcze kilkaset.
– Jeżeli kupimy HIMARS-y i nie będziemy mieli własnych zdolności serwisowania, to będzie nas to kosztować 3 trzy więcej niż ich zakup. Pamiętajmy, że kwestia kupienia sprzętu to dopiero początek. Trzeba myśleć o kosztach w całym cyklu jego życia – podkreśla Komornicki. Wszyscy rozmówcy podkreślają, że polska zbrojeniówka staje przed nie lada wyzwaniami, które mogą zadecydować o kondycji tej branży na długie lata, ale również będą miały decydujący wpływ na stan polskiego bezpieczeństwa.
autor – Włodek Kaleta -materiał, zamieszczony w WNP 21.05.2024